Jako dziecko bałam się świata i ludzi. Byłam dziewczynką wylęknioną i nieśmiałą, nie umiałam kroczyć dziarsko przez dziecięc życie, z uśmiechem, jak robiło to wiele moich koleżanek. Ja się chowałam, bałam, wstydziłam i co za tym idzie stałam się też popychadłem w szkole. Kiedyś jeden ze szkolnych kolegów popchnął mnie tak mocno, że uderzyłam twarzą o podłogę i wybiłam sobie przednie zęby. To zdarzenie zapoczątkowało lawinę kolejnych przykrości ze strony rówieśników, kiedy to na klatce schodowej dzieci krzyczały za mną ”drewniany ząbek, drewniany ząbek”. Wstyd i lęk przed ludźmi i światem rósł więc w siłę, a że nie miałam wtedy żadnych umiejętności radzenia sobie w takich sytuacjach i czułam się gorsza od innych, z dnia na dzień hodowałam w sobie rolę Ofiary, już od najmłodszych lat.
Pamiętam dzień, kiedy jako około dziesięcioletnie dziecko po raz kolejny inni, tym razem już nie jacyś szkolni znajomi, a osoby mi bardzo bliskie, potraktowały mnie tak, jakbym była zupełnie nieważna. Był to szereg przykrych sytuacji i długo by o nich pisać, ale skończyły się głębokim poczuciem niesprawiedliwości i zranienia. Wtedy moja mama kupiła mi w pobliskim kiosku maskotkę na pocieszenie. Nie miała za dużo pieniędzy, więc zabawka, okazała się szmacianym brzydactwem w kształcie gruszki, z nadrukowanym dziwnym, ale szerokim uśmiechem, a po bokach szmacianki wyrastały pokraczne, zrobione z jakiegoś gumo-podobnego tworzywa, ręce i nogi. Ale jak ja pokochałam tego szmacianego potworka! Nazwałam go Śmieszek.
Śmieszek ze mną spał, jadł, towarzyszył mi w każdej dziecięcej czynności. Nie rozstawałam się z nim na krok.
Śmieszka zabrałam też ze sobą na studia. Mieszkał ze mną w akademiku. Był moim pocieszycielem, przyjacielem. Kojarzył mi się z tym przykrym momentem w dziecięcym życiu kiedy to mama podarowała go małej smutnej dziewczynce na otarcie łez.
Potem przeprowadzał sie ze mną do różnych mieszkań wynajmowanych w późniejszym dorosłym życiu. Wtedy był już tylko starą, lekko podartą, wyblakłą i poplamioną od łez maskotką wrzuconą na dnie pudła z innymi szpargałami. Nie umiałam jednak wyrzucić go do kosza. Aż w końcu kompletnie o nim zapomniałam.
Po wielu latach, będąc u schyłku swojej psychoterapii, w której przepracowywałam traumy, uczyłam się wychodzenia roli Ofiary i zdobywałam nowe strategie i umiejętności życiowe, wiedziałam, że nadszedł też czas na zrobienie symbolicznych pożegnań i powitań. Poczułam wtedy potrzebę wyrzucenia starych zdjęć i pamiątek, które kojarzyły mi się z bolesnymi okresami życia. Chciałam zrobić symboliczny pogrzeb dawnej wersji siebie. To właśnie wtedy w moim berlińskim mieszkaniu zaczęłam robić porządki w pudłach upchniętych na dnie szafy.
W jednym z kartonów znalazłam jego, Śmieszka. Stary, brudny zakurzony szmaciak, mój dawny powiernik i przyjaciel. Wzruszyłam się, ale wiedziałam też, że Śmieszek jest symbolem tej wersji mnie która cierpi, która czuje się wykorzystywana, która wraca do traum, która tkwi w roli Ofiary, nie mającej sprawczości i nie umiejącej wziąć odpowiedzialności za siebie. Kiedy trzymałam maskotkę w rękach miałam wrażenie, że mam przy sobie bardzo bliską sobie rzecz, ale wtedy też otwierały się we nie drzwi do starego, bolesnego życia. Czułam więc, że to najwyższy czas aby pożegnać Śmieszka.
Pewnego wiosennego dnia wybrałam się więc nad małą rzeczkę przepływającą przez moją dzielnicę. Szłam wzdłuż brzegu i ze łzami w oczach żegnałam to szmaciane paskudztwo z nadrukowanym wielkim pokracznym uśmiechem, ale które kochałam całym dziecięcym sercem. Żegnałam się z nim i żegnałam się ze starą wersję siebie, żegnałam się ze swoją Ofiarą. Nie chciałam jednak wrzucić Śmieszka do rzeki, nie chciałam zakopywać w ziemi. Posadziłam go na odrapanym, brudnym krześle, które ktoś porzucił w okolicy rzeki. Krzesło było miejscem idealnym i też symbolicznym, bo od wielu już lat fotografowałam właśnie takie stare, porzucone na ulicach i w parkach krzesła.
Następnego dnia, kiedy wróciłam nad rzekę, Śmieszka już nie było…
Kilka dni później zaczęłam pisać swoją książkę, w której zdecydowałam się opowiedzieć o drodze przez moją psychoterapię, o przepracowaniu traumy, o wewnętrznej zmianie, która rodziła się we mnie krok po kroku i o tym jak dokonywałam wielu zamknięć, by zrobić miejsce na coś nowego. A historia szmacianego Śmieszka, jego symboliczny pogrzeb i moje powitanie nowego życia przyniosło pomysł na tytuł książki - “Pożegnanie z Ofiarą”.
Comentários