Nigdy nie byłam fanką ćwiczeń fizycznych. Jako dziecko, obserwując dorosłych z mojego otoczenia zbudowałam sobie obraz sportu i wszelkiej pracy z ciałem jako przymus, ewentualnie formę współzawodnictwa, a nie jako przyjemność, coś co daje satysfakcję. Ćwiczenia były dla mnie przykrym obowiązkiem.
Później, jako młoda kobieta kontynuowałam to podejście, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, że tak naprawde mogę takie myślenie zmienić i odnaleźć radość w aktywności fizycznej. Nie, ja konsekwentnie omijałam szerokim łukiem wszelką pracę z ciałem. Nie były to jednak jedynie wzorce wyniesione z domu...
Jako osoba kilkakrotnie wykorzystana seksualnie, miałam ze swoim ciałem minimalny kontakt poprzez lęk. Trauma zostawiła we mnie wyraźny ślad. Byłam zablokowana, wylękniona, usztywniona i napięta, a przede wszystkim zamrażając się przed zajrzeniem w swój ból i chroniąc się przed jego kolejnym przeżywaniem znalazłam dla siebie strategię ignorowania sygnałów z ciała, czy czytania jego komunikatów. Męczyłam więc swoje ciało, katowałam je, przeciążałam, nie szanowałam go. Używki, stres, brak snu, zero aktywności fizycznej - tak spędziłam długie lata. Aż do czasu kiedy trafiłam na terapię.
To tam dowiedziałam się, że aby uzdrowić całą siebie, przepracować traumę, dokonać wewnętrznej przemiany, wyjść z roli pokrzywdzonej ofiary, aby móc w końcu cieszyć się życiem, potrzebna jest regularna i uważna praca z własnym ciałem. Ale ja, nawet już słysząc to od terapeuty, nawet przyjmując już to wszystko na rozum, i tak spędziłam kilkanaście lat na walce sama ze sobą, przełamywaniu swoich cielesnych barier.
Dopiero kiedy zbliżałam się do 40tki i kiedy mój organizm zaczął dawać mi coraz więcej znaków, coraz więcej trudności przy wstawaniu z łóżka, zrozumiałam - i na poziomie racjonalnym i emocjonalnym - że już na serio, najwyższy czas zaopiekować się sobą! Na każdym możliwym poziomie.
Dotarło do mnie, jak istotne są nawet tak zwyczajne formy aktywności jak ruch na świeżym powietrzu, spokój, głębokie oddechy, prosta gimnastyka na coraz bardziej bolący kręgosłup. Oczywiście, ta ostatnia przychodziła mi z ogromnym trudem, bo w końcu ćwiczenia fizyczne zawsze były dla mnie męczarnią. I nawet wiedząc już tak dobrze, że to dla mojego dobra, nie mogłam się zebrać i pokonać rozleniwienia. Leżąc na macie, zamiast wykonywać ćwiczenia, ziewałam, wkurzałam się, albo w półobrocie brałam sobie książkę z najniższej półki, którą miałam w zasięgu dłoni i zamiast rozciągać mięśnie, brałam się za czytanie. Czytałam książki udając, że ćwiczę!
Jak jest dziś? To nadal trudny i wyboisty proces, ale zauważam jak wiele już przeszłam i jak wiele jest w tej drodze sukcesów. Dobrze wiem i czuję już całą sobą, że ciało, tak jak emocje też potrzebuje uleczenia, troski i regeneracji. Dzień za dniem staram się dawać sobie czas i przestrzeń dla ciała, próbuję, minuta po minucie, oddech za oddechem. Czasem się nie udaje, mijają tygodnie bez ćwiczeń, a umęczone ciało domaga się pomocy. Wciąż profilaktyka nie jest moją mocną stroną. Lepiej mi idzie ratowanie, intensywna terapia, kiedy ból ciała już wkracza do akcji. Na szczęście znalazłam dla siebie coś, co zawsze pomaga: spacery. One są tak naprawdę od wielu lat najważniejszą aktywnością dnia, nie tylko dlatego że mam psa, ale przede wszystkim dlatego, że to najprostszy na świecie sposób na ruch na świeżym powietrzu, który nie wymaga jakiejś specjalnej motywacji. No i to akurat mi wychodzi najlepiej!
Codziennie szukam jednak dalej. Chcę znaleźć nowe aktywności które dadzą mi frajdę, a jednocześnie pomogą. Do tego wreszcie mam świadomość, jaką informację poprzez ból wysyła do mnie ciało. Wszystkie moje przewlekłe dolegliwości, takie jak chroniczne bóle brzucha, bezsenność, problemy z kręgosłupem, bolesne miesiączki są również wynikiem traumy po wykorzystaniu seksualnym, dlatego tym też trzeba się zaopiekować. Wierzę, że jeśli znajdę dla siebie odpowiednią formę ruchu, to się uleczę, wyzdrowieję, puszczą napięcia, prześpię wreszcie całą noc, odbuduję siebie jako całość. Czasem znów się ociągam, ziewam, irytuję się, znów czytam książki leżąc na macie, albo coś już tak boli, że nawet ćwiczyć się nie da. Ale wtedy staram się rozmawiać z własnym organizmem. Przypominam sobie jeszcze z terapii, że ogromnie ważne jest to, by nie blokować odczuwanego dyskomfortu, bólu fizycznego, nie zagłuszać się od razu ibuprofenem, ale rozmawiać z ciałem, przyjrzeć się każdej reakcji, każdemu miejscu, które woła o pomoc. Dobrze jest zapytać wprost poszczególnych części ciała, co się tam głęboko dzieje.
Wiec pytam:
Dlaczego mnie bolisz?
Co jest powodem?
Co chcesz mi powiedzieć?
Czego się boisz?
A wtedy odpowiedzi przychodzą same.
I czasem, kiedy tak mówię do swojego ciała, nagle... przestaje boleć. Tak po prostu. A następnego dnia od rana już ćwiczę, z chęcią, motywacją. Małymi kroczkami. Choćby 5 minut dziennie, choćby minutę. I nagle łapię się na tym, że ćwiczę pół godziny. I nie, że udaję, że czymś ruszam, znów wyciągając jakieś książki z półki.
Ja na serio ĆWICZĘ, z radością!
Comentarios