Jedno trudne spotkanie. Ból, wycieńczenie, łzy, żegnanie się z życiem, ostatnie plany podróży, porządkowanie spraw dla tych co zostaną. Jedno spotkanie, jedna kobieta, jedna nieuleczalna choroba.
Wychodzę z tego spotkania rozbita, z bólem w klatce piersiowej i brzuchu, prawie bez tchu. Jak to teraz w sobie pomieścić, jak zrozumieć te emocje, jak poczuć to co czuję, jak wrócić do domu bez lęku? A lęk już się panoszy, już krzyczy mi do ucha: boisz się raka, boisz się choroby, boisz się umierania! Nie, nie śmierci, nie tego co jest potem, ale tego co może zdarzyć się w ostatnich dniach, tygodniach, miesiącach. Boisz się cierpienia, braku energii, tego że nowotwór przykuwa na długo łóżka. I co gorsza do toalety. Boisz się ostatniej drogi w niewyobrażalnym bólu.
Duży jest ten lęk. Taki trudny, taki uciążliwy.
W terapii pracowałam nad swoimi lękami. Pokonywałam lęk społeczny, lęk wysokości, lęk o bliskich, lęk, że stracę tych których kocham, lęk przed tym co po śmierci. Ale ten został. Ten, przed nieuleczalną chorobą. Ten siedzi cicho w brzuchu i na co dzień taki przyczajony, trochę ukryty i nieistotny wybija jak gejzer kiedy tylko pojawi się jakiś ból w ciele, osłabienie, zawrót głowy. Ten lęk wyłazi od razu i rozprzestrzenia się po moim ciele, paraliżuje zmysły, włada mną. Na pewno masz jakiegoś raka - krzyczy coś do mnie ze środka.
I ja nawet wiem, jak mogę sobie z nim radzić. Ale! Wiedzieć jedno, dopuścić do siebie i zrobić - drugie. No dobra, ale przecież jeśli radziłam sobie z poprzedniemu lękami, jeśli wtedy (dzięki terapii) nauczyłam się tego, jak o siebie zadbać, co w sobie uruchomić, którą strategię wdrożyć, jak czuć, jak odbierać emocje w momencie silnego lęku, to czemu nie zrobić tego i teraz. A jak? No po prostu: nazywać, mówić na głos, przyglądać się, zaglądać lękowi w oczy, patrzeć tak długo, aż zacznie blednąć, wyciszać się. I ważne żeby mówić, mówić o nim do siebie, do lustra, a nawet do innych ludzi. Choć to ostatnie jest takie trudne. To nie fajny temat, nieprzyjemny, bolesny. O chorobie to tak jak jak o śmierci. Kiedy przechodziłam przez pokonywanie lęku przed śmiercią, wiele osób nie chciało mnie słuchać. Bo ja mówiłam o śmierci dużo, czasem o wiele za dużo. Ale w efekcie lęk się zmniejszął. A wtedy wypowiadałam już słowo "śmierć" odważnie, czasem jako stwierdzenie faktu, bo przecież wszyscy umrzemy, czasem w żarcie, czasem dzieląc się refleksją. Słyszałam wtedy często, że narzekam, że uprawiam pesymizm, że śmierć przywołuję. A ja mówiłam, bo chciałam osłabić lęk, bo chciałam zrozumieć, że śmierć tak jak życie to naturalna rzecz, normalna, taka zwyczajna. Ale czułam się uciszana, rugana.: "Śmierć to tabu, nie mówmy o tym, nie wywlekajmy tematu na światło dzienne". a ja mówiłam i tak. Ostatecznie tylko do siebie lub do tych, którzy też o śmierci chcieli coś od siebie powiedzieć. Lęk odszedł.
Ale ten lęk, ten przed terminalnym stadium raka dalej mnie odwiedza, macha do mnie ręką, a czasem idzie ze mną spacer. Nazywam więc i te emocje. Stoję przed lustrem, patrzę sobie w oczy, patrzę w oczy temu, czego bać się nie wcale nie potrzebuję. Nie chcę żyć z tym lękiem, nie chcę się nim karmić. To, czego natomiast bardzo chcę, to nazwać go i zajrzeć w niego najgłębiej jak się da. Na każdym moim poziomie. Pobędę przy nim i poznam go bliżej. A potem zrobię sama ze sobą ten mój ulubiony reality check: "hej, ale ty raka nie masz"! Nie mam. Do tego Badam się, regularnie, chodzę do lekarzy, dbam coraz lepiej o siebie, o swoje ciało, o sen odpoczynek, ruch, ćwiczenia. Mam apetyt na życie. Chcę Korzystać, zauważać, być, oddychać, dziękowac, dawać, brać z życia to co proste a ważne.
Jeszcze tak niedawno mój psychoterapeuta mówił do mnie: "terapia to plan na życie".
Tak, i czas po terapii to też plan na życie.
Widzę to co przeraża, widzę to co boli, ale już w spokoju, w akceptacji.
Lęku mój, coraz mniej i mniej się ciebie boję!
Comments